Nie ma nic bardziej przerażającego niż obudzić się rano i stwierdzić, że groza poprzedniego dnia wcale się nie skończyła. Wiktor powoli otwierał oczy. Jego pragnienie, aby odczuwany ból był tylko urojeniem po koszmarze, rosło wprost proporcjonalnie do zwiększania się poziomu świadomości. Obrazy z tego co wydarzyło się w klasie stanęły mu przed oczami jakby nadal tam był. Widział martwe, ale wciąż pełne przerażenia, oczy Olki wpatrujące się bezpośrednio w niego. Widział kałużę krwi pod ławką Michała i Franka. Chłopcy leżeli bez ruchu w nienaturalnych pozach. Słyszał agonalny oddech Amelki i krzyki ludzi, którzy próbowali uciekać. Strzelec był precyzyjny. Nikomu nie przepuścił. Wiktor co kilka sekund widział kolejne padające z hukiem ciała swoich koleżanek i kolegów. Nie wiedział jak to się stało, że on jedyny z klasy przeżył tą masakrę. Skulił się za zasłonką, bo siedział w ostatniej ławce zaraz pod oknem i jako jedyny miał taką możliwość, ale był przekonany, że i tak jest łatwym celem. Nauczycielka matematyki, pani Nowacka, jedna z najmilszych w szkole, została zastrzelona jako pierwsza. Wiktor zesztywniał ze strachu, gdy ten makabryczny obraz stanął mu znowu przed oczami. Nikt nie znał chłopaka, który wszedł do szkoły i dopuścił się zbiorowego morderstwa w 3 najstarszych klasach, zanim pojawiła się policja. Chłopak nie zaczął z nikim żadnych negocjacji. Jak tylko pojawili się policjanci, bez ostrzeżenia strzelił sobie w głowę. Karetki, jak na polskie standardy, przyjechały natychmiast. Nie wiadomo kto wezwał policję i służby medyczne. Policja ustaliła, że na pewno nikt ze szkoły. Kolejny obraz, który stanął Wiktorowi przed oczami to zapłakani i zrozpaczeni rodzice jego kolegów pod szkołą. Jedni wyglądali jakby zostali zamienieni w zombie, inni krzyczeli jakby obdzierano ich ze skóry. Dwóch uczniów z pozostałych klas udało się odratować na tyle, żeby przewieźć ich do szpitala. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć czy przeżyją.
Wiktor miał 18 lat i wiedział, że będzie musiał porozmawiać z policją. Ratownicy medyczni znaleźli go w klasie skulonego i sparaliżowanego ze strachu. Przewieziono go do szpitala. Po konsultacji z psychiatrą stwierdzono szok pourazowy, ale wypuszczono do domu z zaleceniem ponownej konsultacji psychiatrycznej i z zapasem leków. Fizycznie nic mu nie było, więc nie było uzasadnienia, żeby został w szpitalu. Policja zdążyła zadać mu kilka pytań, ale totalnie nie pamiętał jakich i co odpowiedział. Dali mu jeden dzień, żeby się otrząsnął i miał dzisiaj złożyć obszerniejsze zeznania. Policjant śledczy i rodzice zmarłych kolegów dawali mu do zrozumienia, że liczą na jego współpracę. Z jakiegoś powodu wszyscy byli przeświadczeni, że on coś wie, bo wszystko widział. Owszem widział, ale mimo wszystko nic nie wiedział. Domyślał się też, że skoro jako jedyny przeżył, to dla policji automatycznie stanie się podejrzanym. Ktoś przecież musi ponieść konsekwencje tej śmierci. A skoro bezpośredni sprawca przeniósł się na tamten świat wraz ze swoimi ofiarami, to trzeba znaleźć wspólnika nawet, jeżeli tamten go nie miał. Może właśnie dlatego tajemniczy chłopak zostawił go przy życiu? Żeby ten koszmar mógł się ciągnąc dalej bez udziału sprawcy i zatruwać wszystkich jeszcze bardziej.
Wiktor nie chciał podnosić się z łóżka. Opłakiwał w myślach kolegów, koleżanki i nauczycieli. Był tak samo sparaliżowany jak w momencie, kiedy morderca kopniakiem wywarzył drzwi i oddał pierwszy strzał do matematyczki. Zaraz po tym zaczął strzelać do wszystkich. Bez słowa wyjaśnienia, z twarzą zimną i bez emocji jak maska, wymordował całą klasę i przeszedł do następnej. Wiktor nie wyszedł z za zasłonki. Słyszał kolejne strzały, krzyki i huk upadających ciał za ścianą. Teraz też je słyszał. Były tak głośne, że aż zatykał sobie uszy. Nagle poczuł znajomy zapach. Zrozumiał, że matka go przytula. Nie docierały do niego żadne słowa, jedynie uspakajający ton głosu. Czuł też, pokrzepiające głaskanie po plecach. Uświadomił sobie, że na łóżku siedzi także ojciec. Zaczęło do niego docierać, że twarz ma mokrą od łez.
– Mamo ja niechęcę nigdzie iść – wykrzyczał, a jego rozpacz rozdarła serca rodziców.
Ojciec szepnął coś do matki i powoli zaczął wychodzić z pokoju, a ta na znak zgody skinęła głową. Wiktor chciał tylko zostać w pokoju. Wyjście z pościeli i konfrontacja ze światem były niemożliwe. Nogi i ręce miał z ołowiu. Tylko matczyny dotyk był teraz bezpieczny i dobry. Reszta bolała jakby ktoś wylewał gorąca smołę na poszarpaną ranę. Chłopak poczuł, że znowu traci siły. Położył głowę na poduszkę i nim jakakolwiek myśl zdążyła go znowu nawiedzić, zasnął.
Matka Wiktora wyszła na palcach z pokoju i zeszła do salonu, gdzie siedział jej mąż z policjantem, który miał przesłuchać Wiktora. Słyszała lekko zniecierpliwiony głos męża.
– Sam pan widz, że to niemożliwe w tym momencie. Syn jest w szoku pourazowym. Nie jest w stanie zeznawać. Nie jest w stanie nawet podnieść się z łóżka. To jest sprawa priorytetowa również dla nas, ale Wiktor nic teraz nie powie i nie sądzę, żeby powiedział cokolwiek innego niż wczoraj.
– Tak, rozumiem. Nie chciałem państwa naciskać. Wykonuję tylko swoje obowiązki. Nie mogę pominąć zeznań naocznego świadka. Będę się co jakiś czas odzywał. Może jednak syn sobie coś przypomni.
– A ja bym chciała, żeby o wszystkim zapomniał – wtrąciła się do rozmowy matka Wiktora. – Nie mam zamiaru prosić go, żeby konfrontował się z czymś co go złamało do tego stopnia, że nie jest w stanie funkcjonować. Nie będzie zeznawał. Proszę uznać, że wczoraj powiedział wszystko. W szkole byli też inni świadkowie, których ta tragedia nie dotknęła bezpośrednio i na pewno są w lepszym stanie niż moje dziecko.
– Pani syn miał wyjątkowe szczęście i przeżył. Ja występuję w imieniu tych, którym nie było to dane. – odparował dość napastliwie policjant.
– Żądam, żeby natychmiast opuścił pan nasz dom. To jak się pan zachowuje jest poniżej wszelkiej krytyki. Złożę na pana skargę do przełożonego – ostro zareagował ojciec Wiktora.
Policjant z nietęgą miną i bez słowa przeprosin ani pożegnania wyszedł. Nikt nie odprowadził go do drzwi.
– Boże! ten człowiek ma empatię pantofelka – matka Wiktora była podenerwowana.
– Rozumiem, że trzeba się dowiedzieć co zaszło i przede wszystkim dlaczego, ale nie pozwolę, żeby odbyło się to kosztem Wiktora. Policjant gbur nie będzie miał do niego dostępu. Idę pisać skargę. – wtórował żonie ojciec Wiktora.
Rodzice chłopaka trzymali jeden front. Uznali, że żal po śmierci kolegów ich syna nie może przesłaniać tego, że ich dziecko jest w tragicznym stanie. Byli przekonani, że inni rodzice postąpiliby tak samo w tej sytuacji. Współczuli rodzicom, którzy stracili swoje dzieci. To oczywiste. Postanowili jednak, że jak zajdzie taka konieczność wyjadą. Jako jedni z nielicznych rodziców dzieci bezpośrednio uczestniczących w masakrze, odzyskali syna. Stali pod szkołą bladzi i z sercem zamarłym z trwogi. Z jakiegoś powodu ich modlitwy o uratowanie dziecka zostały wysłuchane, ale na pewno nie po to, żeby Wiktor stał się pożywką dla wymiaru sprawiedliwości, który w Polsce ze sprawiedliwością ma niewiele wspólnego.
Chłopak w tym czasie spał w pokoju, ale nie miał spokojnych snów. Rzucał się po łóżku jakby opętało go stado demonów. Znowu widział krew, a nad wszystkim unosiły anioły z zębami rekinów z mieczami skierowanymi w jego pierś. Nic złego nie zrobił, a czuł się tak jakby fakt, że przeżył, uraził jakąś siłę wyższą i ona się o niego upominała. Zerwał się z krzykiem. Przekonał się, że znowu byli przy nim rodzice. Jedyna ostoja bezpieczeństwa.
Wiktorowi zajęło miesiąc, żeby podnieść się z łóżka z innego powodu niż skorzystanie z toalety czy kąpiel. Albo spał, albo leżał nieruchomo wpatrując się w sufit próbując odgonić krwawe obrazy. Zdarzyło się parokrotnie, że przez uchylone drzwi słyszał jak rodzice szeptali w korytarzu o jego stanie. Martwili się, bo podejrzewali, że leki nie działają. Niepokój wzbudzał też bark apetytu u syna. Chłopak czuł się odrętwiały i odcięty od samego siebie. Poczucie winy, z powodu tego, że w czasie ataku nic nie zrobił, było dodatkowym obciążeniem. Rozważał jak to się stało, że nikogo nie uratował i nie udzielił pomocy, skoro w dzieciństwie, w czasie zabawy z kolegami, zawsze był jednym z bohaterów marvellowskiej sagi. Najbardziej lubił odgrywać Thora. Z Olką, która zamieniała się w Czarną Wdowę, ratowali świat przed wszelkim złem. Byli parą nie do pokonania. We wszystkich podchodach, które organizowali z martwymi już kolegami, zawsze wygrywali. Teraz zostało mu tylko wspomnienie pozbawionych życia oczu przyjaciółki. Przypominał sobie jak siedział za zasłonką, a jego koledzy ginęli. Nie rozumiał dlaczego przeżył. Nie był wdzięczny ani losowi ani Bogu. Miał poczucie, że gdyby przynajmniej spróbował zareagować miałby prawo do życia. A on nie rzucił nawet krzesłem. Uznał więc, że nie ma prawa do szczęścia. Wyobraził sobie, że radosną część samego siebie zamknął w pancernej skrzyni i obciążoną betonem wyrzucił w głąb oceanu smutku. Już nigdy jej nie znajdzie. Nawet nie będzie szukał.
Po miesiącu, kiedy jego nowa wizja samego siebie wystarczająco się ukorzeniła i można było pozwolić jej samodzielnie wzrastać, wstał z łóżka i zszedł do kuchni na śniadanie. Odniósł wrażenie, że jego pojawienie się przy stole po tak długim czasie, wzbudziło w rodzicach ulgę.
– Wiktor, jak dobrze, że wstałeś – powiedziała matka. Chłopak zauważył, że zaszkliły się jej oczy, ale powstrzymała łzy. Ojciec podszedł i poklepał go po ramieniu. Chciała okazać synowi wsparcie, ale widać było, że czuje się zagubiony i boi się zrobić coś więcej, żeby nie wywołać kolejnych rozterek.
– Mało ostatnio jadłeś – kontynuowała matka – zrobię ci jajecznicę.
– Dobrze mamo – odpowiedział chłopak. – Czy nadal toczy się śledztwo? – zapytał zmieniając temat.
– Tak, ale wciąż nie wiadomo, z jakiego powodu to wszystko się stało. Ustalili tylko skąd morderca miał broń. A ten policjant nadal chce z tobą rozmawiać. – słowo „ten” ojciec wypowiedział z wyjątkową odrazą.
– Pojadę dzisiaj na komisariat.
– Jesteś pewien? – zapytała matka. Słowa Wiktora tak ją poruszyły, że prawie wypuściła patelnię z rąk. Najbardziej na świecie nie chciała, żeby Wiktor gdziekolwiek zeznawał. Bała się, że pogłębi to jego rozpacz.
– Tak mamo. Chcę to zrobić. Te leki chyba zaczęły działać. Dam radę. Pojdę tam i opowiem co pamiętam. Czuję, że jestem to winien im wszystkim. – Wiktor zawiesił głos i dodał po chwili – Nie poszedłem na żaden pogrzeb… Nawet Olki nie pożegnałem.
– Tamta dwójka chłopaków z równoległych klasy przeżyła – pośpiesznie wtrąciła matka.
– To przynajmniej nie jestem sam – odpowiedział Wiktor, ale świadomość, że jeszcze jednak ktoś uszedł z życiem, nie przyniosła mu ulgi. W klatce piersiowej czuł kamień zamiast serca.
– Zawiozę cię. Wolelibyśmy z matką, żebyś nie zeznawał, ale nie zamierzam się z tobą kłócić. – powiedział ojciec.
Zatroskana matka usiadła do stołu i postanowiła już niczego więcej nie komentować. Czasami lepiej nie wypowiadać swoich obawy w myśl starej mądrości, że milczenie jest złotem.
– Dobrze tato – powiedział Wiktor i zaczął jeść śniadanie. Nic nie miało dla niego smaku. Zmuszał się do jedzenia, mimo uczucia, że przełyka ostre igły. Nie chciał jednak dokładać rodzicom rozterek, więc zjadł wszystko.
Po śniadaniu Wiktor wraz z ojcem pojechali na komisariat. Na szczęście policjant, który prowadził śledztwo, był nieobecny. Zeznania przyjął ktoś inny. Wiktor przedstawił całe zajście aż do momentu pojawienia się ratowników medycznych. Mówiąc o tym co przeżył, pragnął, żeby to wszystko było jedynie fabułą jakiegoś kryminału w stylu Camilli Läckberg albo Harlana Cobena. Musiał zacząć się jednak godzić się z faktami. On przeżył a tamci nie.
Po kolejnym miesiącu postanowił pójść do szkoły odebrać dokumenty, które składał w czasie rekrutacji do liceum. Po drodze wstąpił do pobliskiej kwiaciarni i kupił białą różę. Nie było już żadnej klasy 3. Jeżeli Wiktor chciał skończyć edukację to musiał się gdzieś przenieść. Pierwsze piętro szkoły, gdzie odbyła się masakra, zostało wyłączone z użytkowania. Wiktor zauważył, że wszyscy uczniowie nosili czarne ubrania i chodzili cisi i zamknięci w sobie. Na znak żałoby nie używano dzwonka wzywającego na lekcję. O odpowiedniej porze nauczyciele po prostu szli do klas, a uczniowie w milczeniu podążali za nimi. Gdy Wiktor wszedł do szkoły wszyscy się za nim oglądali. Podsłyszał, jak niektórzy między sobą nazywali go „ocalałym”.
W sekretariacie jak zawsze zastał panią Mirkę.
– Dzień dobry – powiedział krótko.
– Wiktor, wróciłeś. – powiedziała zaskoczona sekretarka
– Przyszedłem odebrać dokumenty.
– Pan dyrektor prosił, że jeżeli się pojawisz, to żebyś najpierw do niego podszedł.
Wiktorowi bardzo to nie pasowało, ale bez słowa sprzeciwu skierował się do gabinetu dyrektora. Kiedy wszedł, dyrektor wstał, żeby się z nim przywitać i poprosił, żeby usiadł.
– Wiktorze, cieszę się, że jesteś. Pewnie już wiesz, że twoi dwaj koledzy z pozostałych klas także przeżyli?
– Tak wiem, panie dyrektorze. Rodzice mi powiedzieli.
– Domyślam się, że przyszedłeś zabrać dokumenty?
– Tak, dokładnie. W tej sytuacji to raczej nieuniknione.
– Tamci uczniowie jeszcze nie wrócili. Nadal dochodzą do siebie po tym wszystkim, ale jestem po wstępnych rozmowach z ich rodzicami i Tobie też chcę zaproponować to samo co im. Może zgodziłbyś się na indywidualny tok nauczania. Nauczyciele przychodziliby do ciebie do domu. Nie musiałbyś zmieniać szkoły tuż przed maturą. Co o tym sądzisz?
Wiktor doceniał inicjatywę dyrektora. Czuł jednak, że musi zamknąć ten rozdział definitywnie. Myśl, że mówią i myślą o nim w kategoriach ocalałego była dla niego nie do zniesienia. Wolał przenieść się do miejsca, gdzie nikt go nie zna i nie będzie kojarzył z masakrą.
– Dziękuję za chęć pomocy, ale nie jestem w stanie jej przyjąć. To zbyt wiele mnie kosztuje. Samo przyjście tutaj nie było łatwe. – powiedział Wiktor i zawiesił głos. Nie wiedział jak ma wyrazić to co nim targało, kiedy siedział w murach, które kojarzyły mu się z bezsensownie przelaną krwią kolegów.
– Rozumiem cię i domyślałem się, że taka będzie Twoja odpowiedź. Czy jest jednak coś co moglibyśmy dla ciebie zrobić?
– Dziękuję za życzliwość, niczego więcej nie oczekuję – Wiktor powoli wstał z krzesła. W ślad za nim zrobił to samo dyrektor. Na pożegnanie podszedł do chłopaka, uścisnął mu dłoń i po ojcowsku poklepał po ramieniu. Wychodząc z gabinetu Wiktor kątem oka zauważył, że dyrektor wrócił za biurko, a gdy usiadł oparł łokcie o blat i ukrył twarz w dłoniach.
Pani Mirka chyba przeczuwała jaka będzie ostateczna decyzja Wiktora. Kiedy wrócił do sekretariatu jego teczka była gotował do wydania. Pozostało jedynie złożyć podpis w rejestrze.
– Powodzenia. Trzymaj się chłopcze. – powiedziała zatroskanym głosem sekretarka odprowadzając Wiktora wzrokiem do drzwi sekretariatu.
Na korytarzu panowała całkowita cisza, którą zaburzały jedynie kroki Wiktora. Zamiast prosto do wyjścia skierował się na pierwsze piętro, gdzie wydarzył się cały dramat. Wszędzie były ponaklejane taśmy policyjne. Dwie sale były zamknięte, ale do jego sali lekcyjnej można było wejść, bo drzwi zostały wywalone przez napastnika. Przecisnął się przez taśmy i podszedł do miejsca, gdzie upadła Olka. Przykucnął i położył tam białą różę. W myśli przywołał ostatnie wspólne wyjście na pizzę ze swoją ekipą.
– Żegnajcie – powiedział cicho po czym wstał i wyszedł. Odchodząc nie odwrócił się za siebie ani razu, ale wiedział, że choć już tu nigdy nie wróci, jego dusza została z przyjaciółmi, w tamtej sali, na zawsze.